2/15/2013

10. Factory Girl


Wait a minute girl, can you show me to the party?

Ceremonia była wzruszająca, jednak nie aż tak, jak powinna być, bo mój cudowny mąż parsknął śmiechem w środku wypowiadania przysięgi małżeńskiej. Jakkolwiek dziwnie brzmi słowo mąż w odniesieniu do dużego dziecka jakim jest Łukasz, właśnie tak to wygląda. Jesteśmy małżeństwem i równocześnie najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Nie mogłam pohamować chichotu, kiedy zaczął śmiać mi się prosto w oczy; jego śmiech zadziałał jak pierwsza kostka domina i pociągnął za sobą lawinę. Ja zaraziłam się pierwsza, potem urzędnik początkowo patrzący na nas nieco dziwnie, a po kilku chwilach śmiała się już cała sala gości zgromadzonych w Urzędzie Cywilnym. Kiedy wszyscy, na czele z nami się w końcu uspokoili, dokończyliśmy deklinację obietnicy małżeńskiej.
Nie zaplanowaliśmy wesela, mnie nie zależało na białej sukni, zresztą biorąc pod uwagę sytuację Łukasza, nie byłoby takiej możliwości. Po ceremonii podziękowaliśmy gościom za przybycie, wysłuchaliśmy mnóstwa życzeń od ludzi, których znaliśmy mniej, lub bardziej, polało się trochę łez, moja mama nie wytrzymała napięcia i rozbeczała się jak bóbr. Była taka ze mnie dumna i wzruszona, że ja zaczęłam płakać razem z nią.
A potem, kiedy było już po wszystkim i wsiedliśmy w wynajęty na tę okazję samochód, Łukasz zaczął szeptać mi do ucha, że już dłużej nie wytrzyma. Dotarliśmy do mojego mieszkania, powstrzymując się ostatkiem sił, żeby nie zrobić tego w samochodzie i mój świeżo poślubiony mąż zaczął zdzierać ze mnie sukienkę w kolorze czerwonym, nieco zbyt krótką jak na ceremonię zaślubin. Kto by się tym przejmował?
Konsumpcja małżeństwa odbyła się na kanapie, która stała praktycznie w przejściu i była pierwszym napotkanym po drodze meblem, który nadawałby się do tego celu.
Podczas gdy nasze ciała tworzyły jedność, szeptałam mu do ucha, że go kocham, że jest mój i nigdzie go nie puszczę. Milczał, skupiony na tym, czego pragnął już od kilku godzin i dopiero po tym, jak osiągnęliśmy spełnienie, spojrzał mi głęboko w oczy i odpowiedział z pełną premedytacją: „ja ciebie też kocham i należysz tylko do mnie.” Przyznaję, zrobiło mi się mokro z powodu władczego tonu i tego elektryzującego wzroku wbitego w moje oczy.
Nasz „wieczór poślubny” spędziliśmy we dwoje, robiąc to, co lubimy najbardziej, czyli imprezując w klubie, pijąc na umór i tańcząc na parkiecie pełnym wijących się ciał, do upadłego. Następnie wróciliśmy do jego domu po to, by skonsumować nasze małżeństwo po raz kolejny. I jeszcze raz. I tak do rana.
Staraliśmy się chyba dostatecznie dobrze, bo dziewięć miesięcy później na świat przyszedł Wiktor, który z miejsca podbił serce swojego taty, nie mówiąc już o moim.
Jestem pewna, że moje szczęście jest realne i kiedy teraz patrzę na to, jak wyglądało moje życie zanim poznałam Łukasza, dochodzę do wniosku, że on i mój syn to najlepsze, co mogło mnie spotkać.


Dedykuję wszystkim tym, którzy czekali. Ta historia znaczy dla mnie sporo, bo pisałam ją podczas strasznie ciężkich dla mnie chwil, kiedy byłam sama jak palec, za granicą, w kraju, który kocham, a który nauczył mnie pokory i dał się pokochać jeszcze bardziej. Pisałam ją leżąc na podłodze, siedząc w autobusie, który wiózł mnie przez malownicze angielskie miasteczka, a także płacząc jak głupia, bo znowu coś mi nie wyszło..
Dlatego jest mi tym bardziej źle, że kończę ją dopiero teraz. Ale nie mogłabym zostawić jej bez zakończenia.
Dziękuję Wam za wszystko i do zobaczenia na innych blogach.