There was this boy who tore my heart in two
I had to lay him eight feet underground
Wszystko
wróciło do normy. Przynajmniej na tyle, na ile mogło być normalnie
po tym, jak przeżyłam kolejny zawód miłosny. Jeden z wielu zresztą, więc może
powinnam być już przyzwyczajona i równocześnie uodporniona?
Wróciłam
właśnie od fryzjera, który na moją prośbę przefarbował moje dotąd rude włosy na
czarno. Potrzebowałam takiej zmiany, to był mój sposób na manifestację swojej
żałoby po niespełnionej miłości. Nie poznawałam siebie w lustrze, nie
poznawałam swoich myśli; wydawało mi się, że tamta dawna Natalia wyjechała
gdzieś daleko i już nie ma wpływu na podejmowane przeze mnie decyzje.
Udałam
się do kuchni i zaczęłam przygotowywać popołudniową kawę i kilka liści sałaty
jako obiad. Niewiele jadłam ostatnimi czasy, przez co mama, kiedy tylko miała
okazję, wypominała mi jak bardzo schudłam. Nie to, że pasowało mi jej
marudzenie, ale podobała mi się utrata wagi, bo teraz wyglądałam o niebo
lepiej.
Zadzwonił
dzwonek do drzwi, a ja zła, że oderwano mnie od jedzenia podeszłam do nich by
zobaczyć, kto przyszedł. Zdecydowanie nie byłam w nastroju do przyjmowania
gości, a już na pewno nie takich – pomyślałam, kiedy zerknęłam przez judasza.
-
Prosiłam cię, żebyś tu więcej nie przychodził, Łukasz – zaczęłam mówić w
trakcie otwierania drzwi. Po dokładnym przyjrzeniu się przybyszowi, miałam
ochotę urwać swoją wypowiedź, ale poszło niejako z rozpędu i już nic nie mogłam
z tym zrobić, słowo się rzekło.
-
Łukaszku, co się stało? – wyglądał tak marnie, że dystans, na jaki chciałam go
trzymać zamienił się w nieskończone pokłady czułości. I nawet, jeśli chciałabym
być wiedźmą i odciąć się od niego definitywnie, po prostu nie mogłam, bo jego
widok w takim stanie robił ze mną wszystko.
Nawet
nie musiałam go zapraszać do środka, co z całą pewnością bym zrobiła, bo teraz,
w obliczu tragedii, jaka go spotkała, postanowiłam puścić wszystkie
postanowienia z dymem. Nie obchodziła mnie jego żona i córka. Liczył się tylko
on i to, że cierpi, a ja mu mogę pomóc. A przynajmniej miałam nadzieję, że będę
w stanie pomóc, bo jeszcze nie wiedziałam, co się wydarzyło. Rozłożyłam ręce, a
on wtulił się w moją klatkę piersiową tak mocno, jak jeszcze nikt w świecie i
wypowiedział słowa, które sprawiły, że krew krążąca w moich żyłach na moment
się zatrzymała.
-
Oliwia nie żyje – a potem wydał z siebie zduszony dźwięk, który gdyby potrafił
płakać, zaniósłby się pewnie szlochem.
Oderwałam
się od niego na chwilę i zaczęłam się zastanawiać, co to do cholery ma znaczyć.
- Ale
co ty mówisz? – zapytałam jeszcze, a pociągnął mnie za ręce i usadził na
kanapie, a sam zaraz potem położył się na mnie i wtulił się we mnie niczym
przerośnięte dziecko.
Kiedy
stan Łukasza unormował się na tyle, że mógł spojrzeć mi w oczy i po kolei
wytłumaczyć, co się stało, byłam w szoku. Opowiadana przez niego historia, sama
w sobie, nie była straszna, bo powiedzmy sobie szczerze – nigdy nie przepadałam
za Oliwią. Jej śmierć była mi bardzo na rękę, ale nawet ja posiadałam serce,
które kroiło się na widok tragedii, jakiej doświadczał Kadziewicz.
~~~
All I need is someone to save me
Cause
I am goin’ down
Od tej pory wszystko działo się w zwolnionym
tempie, choć tak bardzo chciałem, aby sprawy przybrały szybszy obrót.
- Gdzie jest Oliwia? – zapytałem tej
cholernej idiotki.
- Ona… Nie wiem. Zniknęła mi z oczu… -
wyszeptała nieśmiało, a ja miałem ochotę walnąć jej porządnie w łeb.
- Czy ty jesteś normalna?! Gdzie jest nasze
dziecko?! Nie ma jej, a ty nie robisz nic, żeby ją znaleźć?! – teraz już
krzyczałem, bo najzwyczajniej w świecie się martwiłem. – Zrób coś do jasnej
cholery!!!
Zostawiłem ją i puściłem się pędem w stronę
podwyższenia, na którym stał ratownik. Grząski piasek niczego mi nie ułatwiał,
miałem jednak w sobie tyle determinacji, że biegłem na złamanie karku i nie
patrzyłem na potrącanych przez siebie ludzi.
- Moje dziecko się zgubiło! Moja córka! –
wykrzyczałem w panice do jednego z ratowników.
- Proszę się uspokoić, i powiedzieć mi,
kiedy ostatnio widział pan swoje dziecko? – zapytał tak spokojnym głosem, że
miałem ochotę go uszkodzić. Jak można być spokojnym, kiedy nie wiadomo, gdzie
jest Oliwia?
- Piętnaście minut temu. Bawiła się w
piasku. Niechże pan ją znajdzie!!!
Ratownik zaczął rozkładać bezradnie ręce, w
czym przeszkodził mu krzyk drugiego faceta w czerwonej koszulce. – MACIEK!!!
AKCJA!!!
Krzyczał tak przeraźliwie, że w głowie
dudnił mi tylko ten pusty dźwięk. Cała plaża jakby na chwilę zamilkła. Nie było
słychać beztroskich głosów plażowiczów, wszystkie oczy zwrócone były ku nam. Ku
ratownikom, którzy zaczęli akcję ratunkową, i ku mnie, który stałem oparty o to
ich podwyższenie. Czułem, po prostu czułem, że tu chodzi o Oliwię.
Ostatkiem sił pobiegłem za nimi do brzegu
morza.
- Proszę się odsunąć! – wykrzyczał ten, z
którym wcześniej rozmawiałem i wskoczył w fale.
Po najdłuższych chwilach oczekiwania w moim
życiu, wyniósł na rękach z wody moją córkę. Opadłem bezsilnie na piasek i nie
bardzo wiedziałem, co mam w tym momencie zrobić.
- Co z nią? – wyszeptałem niemrawo.
- Potrzebuje natychmiastowej pomocy. Helikopter
już leci. – nawet na mnie nie spojrzał, pędził przed siebie z Oliwią na rękach.
Znikąd pojawił się trzeci ratownik, który
przez megafon prosił wszystkich przebywających na plaży o zrobienie miejsca. A
potem pojawili się ludzie, którzy wiaderkami przynosili wodę z morza i
rozlewali ją na piasek. Nie wiedziałem, po co to robią, dla mnie liczyła się
tylko moja córka, leżąca na piasku, za jednym z plażowych parawanów, taka
drobna, bezbronna, blada, reanimowana przez robiących wszystko, co w ich mocy
ratowników.
Znalazła się też moja była żona, która
dopadła do mnie z zadyszką i uwiesiła się na moim ramieniu, zanosząc się
płaczem. Mimowolnie przytuliłem ją do siebie, w końcu musiałem zająć czymś
ręce. Do niczego innego się nie nadawałem.
Najpierw usłyszałem warkot silnika, a potem
poczułem powiew świeżego powietrza. Przyleciał helikopter. Zrozumiałem, po co
ludzie zostali poproszeni o noszenie wody – żeby helikopter mógł wylądować.
Przez głowę przechodziło mi tysiąc myśli na
minutę. Co się stało, kiedy właściwie Oliwia weszła do wody, jak głęboko
musiała wejść, żeby doznać podtopienia. Gdzie właściwie była moja żona, kiedy
zostawiłem córkę pod jej opieką. Tyle pytań, a w odpowiedzi dostałem tylko
szloch kobiety, która doprowadziła do ich powstania.
- Odejdź – powiedziałem stanowczo, a ona w
odpowiedzi zaniosła się jeszcze głośniejszym lamentem.
Podszedłem do miejsca, w którym mój
największy skarb walczył o swoje życie.
- Pan jest ojcem? – potwierdziłem – Leci pan
z nami.
Załadowali nas do helikoptera, który wzniósł
się w niebo i po chwili morze zniknęło z horyzontu. Ściskałem dłoń mojego
dziecka, tak zimną, że jej chłód zwiastował coś niedobrego.
I wtedy, kiedy ciało Oliwii było tak blisko
nieba, Bóg zechciał zabrać je do siebie, jak gdyby fakt, że pokona mniejszy
dystans, by dostać się do nieba, się w jakiś sposób liczył. A przecież Bóg może
wszystko i odległości dla niego nie mają znaczenia, prawda? Skoro może
wszystko, to dlaczego zabrał mi moje najdroższe dziecko?
~~~
Łukasz
od dłuższego czasu wiercił się niespokojnie na kanapie, chyba śniło mu się coś
niedobrego. Czuwałam przy nim cały wieczór, głaskając go czule po policzkach,
szepcząc, że wszystko będzie dobrze, że jestem przy nim i go nie zostawię.
Przebudził
się z krzykiem i wyszeptał – Ocal mnie, bo jesteś jedyną osobą, która może to
zrobić…
-
Ocalę, obiecuję.
To był chyba najtrudniejszy rozdział, jaki przyszło mi napisać, bo byłam świadkiem opisanej wyżej historii. Inne miejsce, inna osoba, inna perspektywa. Stałam wśród gapiów na plaży i ryczałam jak debil, bo jakiegoś chłopczyka porwała fala i przyleciał po niego helikopter. Kiedy pilot zgasił silnik, były dwie opcje: albo jego stan był na tyle dobry, że można było poczekać, albo już nie było kogo ratować... Tamtego dnia śledziłam każde wiadomości, nie było ani jednej wzmianki na ten temat. Mam nadzieję, że przeżył.
Zostały jeszcze trzy rozdziały do końca.
I zapraszam z całego serca na (nie)pokonanego.
Dobijcie mnie i pochwalcie się, która się wybiera na Super Puchar, na którym ja nie mogę być, choć odbywa się w moim mieście... Cóż za piękny zbieg okoliczności... :c