9/12/2012

8. Goin' down


There was this boy who tore my heart in two
I had to lay him eight feet underground

Wszystko wróciło do normy. Przynajmniej na tyle, na ile mogło być normalnie po tym, jak przeżyłam kolejny zawód miłosny. Jeden z wielu zresztą, więc może powinnam być już przyzwyczajona i równocześnie uodporniona?
Wróciłam właśnie od fryzjera, który na moją prośbę przefarbował moje dotąd rude włosy na czarno. Potrzebowałam takiej zmiany, to był mój sposób na manifestację swojej żałoby po niespełnionej miłości. Nie poznawałam siebie w lustrze, nie poznawałam swoich myśli; wydawało mi się, że tamta dawna Natalia wyjechała gdzieś daleko i już nie ma wpływu na podejmowane przeze mnie decyzje.
Udałam się do kuchni i zaczęłam przygotowywać popołudniową kawę i kilka liści sałaty jako obiad. Niewiele jadłam ostatnimi czasy, przez co mama, kiedy tylko miała okazję, wypominała mi jak bardzo schudłam. Nie to, że pasowało mi jej marudzenie, ale podobała mi się utrata wagi, bo teraz wyglądałam o niebo lepiej.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja zła, że oderwano mnie od jedzenia podeszłam do nich by zobaczyć, kto przyszedł. Zdecydowanie nie byłam w nastroju do przyjmowania gości, a już na pewno nie takich – pomyślałam, kiedy zerknęłam przez judasza.
- Prosiłam cię, żebyś tu więcej nie przychodził, Łukasz – zaczęłam mówić w trakcie otwierania drzwi. Po dokładnym przyjrzeniu się przybyszowi, miałam ochotę urwać swoją wypowiedź, ale poszło niejako z rozpędu i już nic nie mogłam z tym zrobić, słowo się rzekło.
- Łukaszku, co się stało? – wyglądał tak marnie, że dystans, na jaki chciałam go trzymać zamienił się w nieskończone pokłady czułości. I nawet, jeśli chciałabym być wiedźmą i odciąć się od niego definitywnie, po prostu nie mogłam, bo jego widok w takim stanie robił ze mną wszystko.
Nawet nie musiałam go zapraszać do środka, co z całą pewnością bym zrobiła, bo teraz, w obliczu tragedii, jaka go spotkała, postanowiłam puścić wszystkie postanowienia z dymem. Nie obchodziła mnie jego żona i córka. Liczył się tylko on i to, że cierpi, a ja mu mogę pomóc. A przynajmniej miałam nadzieję, że będę w stanie pomóc, bo jeszcze nie wiedziałam, co się wydarzyło. Rozłożyłam ręce, a on wtulił się w moją klatkę piersiową tak mocno, jak jeszcze nikt w świecie i wypowiedział słowa, które sprawiły, że krew krążąca w moich żyłach na moment się zatrzymała.
- Oliwia nie żyje – a potem wydał z siebie zduszony dźwięk, który gdyby potrafił płakać, zaniósłby się pewnie szlochem.
Oderwałam się od niego na chwilę i zaczęłam się zastanawiać, co to do cholery ma znaczyć.
- Ale co ty mówisz? – zapytałam jeszcze, a pociągnął mnie za ręce i usadził na kanapie, a sam zaraz potem położył się na mnie i wtulił się we mnie niczym przerośnięte dziecko.

Kiedy stan Łukasza unormował się na tyle, że mógł spojrzeć mi w oczy i po kolei wytłumaczyć, co się stało, byłam w szoku. Opowiadana przez niego historia, sama w sobie, nie była straszna, bo powiedzmy sobie szczerze – nigdy nie przepadałam za Oliwią. Jej śmierć była mi bardzo na rękę, ale nawet ja posiadałam serce, które kroiło się na widok tragedii, jakiej doświadczał Kadziewicz.
~~~

All I need is someone to save me
Cause I am goin’ down

Od tej pory wszystko działo się w zwolnionym tempie, choć tak bardzo chciałem, aby sprawy przybrały szybszy obrót.
- Gdzie jest Oliwia? – zapytałem tej cholernej idiotki.
- Ona… Nie wiem. Zniknęła mi z oczu… - wyszeptała nieśmiało, a ja miałem ochotę walnąć jej porządnie w łeb.
- Czy ty jesteś normalna?! Gdzie jest nasze dziecko?! Nie ma jej, a ty nie robisz nic, żeby ją znaleźć?! – teraz już krzyczałem, bo najzwyczajniej w świecie się martwiłem. – Zrób coś do jasnej cholery!!!
Zostawiłem ją i puściłem się pędem w stronę podwyższenia, na którym stał ratownik. Grząski piasek niczego mi nie ułatwiał, miałem jednak w sobie tyle determinacji, że biegłem na złamanie karku i nie patrzyłem na potrącanych przez siebie ludzi.
- Moje dziecko się zgubiło! Moja córka! – wykrzyczałem w panice do jednego z ratowników.
- Proszę się uspokoić, i powiedzieć mi, kiedy ostatnio widział pan swoje dziecko? – zapytał tak spokojnym głosem, że miałem ochotę go uszkodzić. Jak można być spokojnym, kiedy nie wiadomo, gdzie jest Oliwia?
- Piętnaście minut temu. Bawiła się w piasku. Niechże pan ją znajdzie!!!
Ratownik zaczął rozkładać bezradnie ręce, w czym przeszkodził mu krzyk drugiego faceta w czerwonej koszulce. – MACIEK!!! AKCJA!!!
Krzyczał tak przeraźliwie, że w głowie dudnił mi tylko ten pusty dźwięk. Cała plaża jakby na chwilę zamilkła. Nie było słychać beztroskich głosów plażowiczów, wszystkie oczy zwrócone były ku nam. Ku ratownikom, którzy zaczęli akcję ratunkową, i ku mnie, który stałem oparty o to ich podwyższenie. Czułem, po prostu czułem, że tu chodzi o Oliwię.
Ostatkiem sił pobiegłem za nimi do brzegu morza.
- Proszę się odsunąć! – wykrzyczał ten, z którym wcześniej rozmawiałem i wskoczył w fale.
Po najdłuższych chwilach oczekiwania w moim życiu, wyniósł na rękach z wody moją córkę. Opadłem bezsilnie na piasek i nie bardzo wiedziałem, co mam w tym momencie zrobić.
- Co z nią? – wyszeptałem niemrawo.
- Potrzebuje natychmiastowej pomocy. Helikopter już leci. – nawet na mnie nie spojrzał, pędził przed siebie z Oliwią na rękach.
Znikąd pojawił się trzeci ratownik, który przez megafon prosił wszystkich przebywających na plaży o zrobienie miejsca. A potem pojawili się ludzie, którzy wiaderkami przynosili wodę z morza i rozlewali ją na piasek. Nie wiedziałem, po co to robią, dla mnie liczyła się tylko moja córka, leżąca na piasku, za jednym z plażowych parawanów, taka drobna, bezbronna, blada, reanimowana przez robiących wszystko, co w ich mocy ratowników.
Znalazła się też moja była żona, która dopadła do mnie z zadyszką i uwiesiła się na moim ramieniu, zanosząc się płaczem. Mimowolnie przytuliłem ją do siebie, w końcu musiałem zająć czymś ręce. Do niczego innego się nie nadawałem.
Najpierw usłyszałem warkot silnika, a potem poczułem powiew świeżego powietrza. Przyleciał helikopter. Zrozumiałem, po co ludzie zostali poproszeni o noszenie wody – żeby helikopter mógł wylądować.
Przez głowę przechodziło mi tysiąc myśli na minutę. Co się stało, kiedy właściwie Oliwia weszła do wody, jak głęboko musiała wejść, żeby doznać podtopienia. Gdzie właściwie była moja żona, kiedy zostawiłem córkę pod jej opieką. Tyle pytań, a w odpowiedzi dostałem tylko szloch kobiety, która doprowadziła do ich powstania.
- Odejdź – powiedziałem stanowczo, a ona w odpowiedzi zaniosła się jeszcze głośniejszym lamentem.
Podszedłem do miejsca, w którym mój największy skarb walczył o swoje życie.
- Pan jest ojcem? – potwierdziłem – Leci pan z nami.
Załadowali nas do helikoptera, który wzniósł się w niebo i po chwili morze zniknęło z horyzontu. Ściskałem dłoń mojego dziecka, tak zimną, że jej chłód zwiastował coś niedobrego.
I wtedy, kiedy ciało Oliwii było tak blisko nieba, Bóg zechciał zabrać je do siebie, jak gdyby fakt, że pokona mniejszy dystans, by dostać się do nieba, się w jakiś sposób liczył. A przecież Bóg może wszystko i odległości dla niego nie mają znaczenia, prawda? Skoro może wszystko, to dlaczego zabrał mi moje najdroższe dziecko?

~~~
Łukasz od dłuższego czasu wiercił się niespokojnie na kanapie, chyba śniło mu się coś niedobrego. Czuwałam przy nim cały wieczór, głaskając go czule po policzkach, szepcząc, że wszystko będzie dobrze, że jestem przy nim i go nie zostawię.
Przebudził się z krzykiem i wyszeptał – Ocal mnie, bo jesteś jedyną osobą, która może to zrobić…
- Ocalę, obiecuję. 

To był chyba najtrudniejszy rozdział, jaki przyszło mi napisać, bo byłam świadkiem opisanej wyżej historii. Inne miejsce, inna osoba, inna perspektywa. Stałam wśród gapiów na plaży i ryczałam jak debil, bo jakiegoś chłopczyka porwała fala i przyleciał po niego helikopter. Kiedy pilot zgasił silnik, były dwie opcje: albo jego stan był na tyle dobry, że można było poczekać, albo już nie było kogo ratować... Tamtego dnia śledziłam każde wiadomości, nie było ani jednej wzmianki na ten temat. Mam nadzieję, że przeżył. 

Zostały jeszcze trzy rozdziały do końca. 

I zapraszam z całego serca na (nie)pokonanego.

Dobijcie mnie i pochwalcie się, która się wybiera na Super Puchar, na którym ja nie mogę być, choć odbywa się w moim mieście... Cóż za piękny zbieg okoliczności... :c

12 komentarzy:

  1. Mimo że Oliwia była wredna ( chyba po mamie), to jest i jej strasznie szkoda, dziecko w sumie nigdy nie jest niczemu winne. Ale ja się pytam: CO ROBIŁA JEJ MATKA?! -,-
    Kocham Cię <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, przypomniało mi się, jak jedna rodzina z mojej miejscowości pojechała nad morze. Mieli dwójkę dzieci, wrócili tylko z jednym... Również porwała go fala. Kaziu teraz będzie potrzebował wsparcia ze strony Natalii. Po takim czymś nie jest łatwo się pozbierać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Straszne. Ciężko będzie mu się pozbierać po takim szoku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytam to w najgorszym momencie. Tak! Mój instynkt macierzyński wypływa mi dziś uszami. No wiesz... Owoc miłości śpi i takie tam. :P
    Troszkę mi się popłakało. Kadziewicz na mnie działa, nawet taki porozpadany na kawałeczki. Bardzo mocno. To przez ta rozmowę w Czempionach. Awww.
    Niech go ocali. Bo jak nie...

    Buziak <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Śmierć dziecka to musi byc coś czego sie nie zapomina! Ja sobie nie wyobrażam, ze mojej córki nagle mogłoby zabraknąć!

    OdpowiedzUsuń
  6. strasznie "wciągnęło" mnie to opowiadanie ;) takie nietuzinkowe, inne niż inne opowiadania, bo może i bohater nie ten sam, a rzadko się zdarza, że Łukasz jest głównym bohaterem ;) a że Go bardzo lubię to i te 8 rozdziałów bardzo mi się podobało i przeczytałam za jednym zamachem ;). Ale ostatni rozdział strasznie smutny :(

    pozdrawiam! ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. To przykre, że przez czyjąś nieuwagę ktoś inny może umrzeć. Szkoda mi Oliwii, tak samo jak tego chłopca. Niestety, media wolą mówić o polityce...

    OdpowiedzUsuń
  8. Pocieszę się, jeśli powiem, że również się na Superpuchar nie wybieram, choć jest w moje urodziny i taka okazja już pewnie nigdy w życiu się nie powtórzy, bo we wrześniu rzadko kiedy gra Skra? Niestety do Częstochowy mam za daleko, do spełniania marzeń mi jak zwykle nie po drodze.

    Boże, żołądek mi się ścisnął, gdy przeczytałam twój komentarz do rozdziału. Lubię dramaty, co innego jednak, gdy wiem, że są jedynie czystą fikcją...
    Nie zmienia to jednak faktu, że rozdział jest cudowny, a wszystko idealnie opisane. Kadziewiczowi nie będzie teraz łatwo. Natalii również, bo będzie miała świadomość, że nie może go zostawić samemu sobie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Boże, popłakałam się. Też miałam podobną sytuację, byliśmy z rodzicami na wakacjach, w takim drewnianym domku i obok stał jeszcze jeden. Jego mieszkańcy poszli na plażę, ojciec z córką i synem wszedł do wody mimo, że nie wolno było. Dzieci udało się uratować, ojca nie. Nie zapomnę jak rano po tym zdarzeniu jedliśmy z tymi dziećmi sniadanie- policja prosiła żeby się nimi zająć, kiedy matka będzie na przesłuchaniu. Koszmar. Nie wyobrażam sobie stracić kogoś bliskiego.

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże Święty, łzy same ciekną po twarzy.
    Ja osobiście nie wyobrażam sobie przeżyć czegoś takiego, to byłby dla mnie zbyt duży wstrząs, chyba jestem zbyt wrażliwa uczuciowa.
    Ten blog jest wspaniały, taki...delikatny(?)
    tak, wiem ja mam różne odchyły, ale po prostu on wydaje mi się taki...inny.
    Już po samym nagłówku, domyślałam się jaki będzie :D
    Kadziewicz i nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba xD
    Mogłabyś mnie informować o nowościach na http://spojrz-mi-prosto-w-oczy-i-powiedz-ze-mnie-kochasz.blog.onet.pl/ lub http://wielka-milosc-nie-umiera-do-konca.blog.onet.pl/
    No chyba, że wolisz na GG - 23169045

    OdpowiedzUsuń
  11. Z 'małym' opóźnieniem, ale w końcu dotarłam. :) Może wywody i rozprzestrzenianie mojej słabości do Kadziewicza zostawię pod innym rozdziałem, ten aż prosi się o minutę ciszy. Chociaż od początku uważałam Oliwkę za 'dziecko wiedźmy', to teraz naprawdę mi jej żal. W końcu była taka mała, ze świetlaną przyszłością. Ech, jaki los potrafi być parszywy, chociaż była pani Kadziewicz trochę się do niego przyczyniła, niezwykle odpowiedzialna kobieta. -.- Czasu niestety cofnąć się nie da, a rany jednak mimo zagojenia, będą bolały. Przed Natalią twardy orzech do zgryzienia, ale raczej da radę. :) Będę śledzić dalsze losy i w wolnej chwili zabiorę się za pozostałe twoje blogi. :) Gdybyś mogła, informuj mnie o nowościach: 5891339 lub na moich opowiadaniach. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń