- Boże. – jęknęłam i choc mówienie samemu do
siebie mogło niektórym wydawać się dziwne, mi przydarzało się na każdym kroku.
Stałam pośrodku mojego pokoju, otoczona
stertą ciuchów, kosmetyków, książek i wszystkich szpargałów, które udało mi się
zgromadzić w moim pokoju w trakcie trwania mojego dwudziestojedno letniego
życia. Pomieszczenie wyglądało gorzej niż po wybuchu bomby. Mogłam zamówić
ekipę przeprowadzkową, która spakowałaby się za mnie bez słowa sprzeciwu, ale
byłam uparta. Chciałam sama dopilnować wszystkiego.
- No to teraz babo się męcz. – rzuciłam w
powietrze, wściekła na siebie.
- MAMOOOO! – wyszłam na korytarz i
krzyknęłam tak głośno, by moje słowa pokonały klatkę schodową w naszym domu i
dotarły do salonu, w którym jak przypuszczałam przebywała moja mama. – NIE DAJĘ
SOBIE RADYY!
- Nie drzyj się tak, tylko zejdź tu do mnie
jak coś chcesz – powiedziała cicho. Nie usłyszałam, tylko raczej zgadłam, jakie
słowa zostały przez nią wypowiedziane. W końcu takie dialogi w naszym domu były
na porządku dziennym. Może właśnie również dlatego podjęła za mnie tą decyzję?
Zeszłam na dół, mama jak podejrzewałam
siedziała w salonie. Na szklanym stoliku stała biała filiżanka, w której
znajdowała się kawa. Kornelia siedziała na kremowym skórzanym fotelu i czytała
gazetę. Codzienny przegląd prasy w jej wykonaniu.
- Mamo, nie mogę sobie dać rady sama z tym
wszystkim. – zaczęłam jęczeć, na co ona tylko spojrzała na mnie i nie
poświęcając mi zbyt wiele uwagi odparła:
- I może mi jeszcze powiesz, że to moja
wina, że przez te wszystkie lata nazbierałaś tyle dupereli?
- MAMO! – podniosłam głos – gdyby nie twoje
chore pomysły, to bym się teraz nie musiała wyprowadzać!
- Chciałaś chyba powiedzieć, że gdyby nie
twoje zachowanie, to nie musiałabyś się przeprowadzać. – uśmiechnęła się do
mnie ciepło – Chodź tu do mnie, Natka.
Wykonałam polecenie, stanęłam za nią i
pochyliłam się nad jej ramieniem, zawieszając swoje ręce na jej szyi.
- Przecież wiesz, że cię kocham, a to
wszystko dla twojego dobra. I dla naszego zdrowia psychicznego. – pocałowała
mnie w policzek i głosem niczym u generała nakazała: - A teraz do pokoju,
marsz! Samo się nie spakuje!
Zupełnie nie wiem co ja sobie myślałam,
kiedy urządzałam głośne imprezy w naszym domu. Był do tego stworzony, wśród
domów moich znajomych największy i nieskromnie mówiąc najładniejszy. Rodziców
nie było wtedy zazwyczaj w domu, wracali każdorazowo grubo po zakończonej
imprezie i zastawali w nim względny porządek. Tak, względny to dobre słowo.
Czasem brakowało jakiegoś wazonu, raz zleciała ramka na zdjęcia z ich ślubu,
nie wspominając o potłuczonych szklankach. No przecież to nie moja wina!
Kolejnym czynnikiem, który wydaje mi się
spowodował koniec mojej beztroski były moje powroty do domu. A raczej ich brak.
Po imprezach zdarzało mi się nie wracać, spędzałam noce u znajomych, albo i
nieznajomych, różnie bywało.
Mama w końcu się zbuntowała, powiedziała, że
ona jest na to za stara i ma dość moich wybryków. Nie było w tym wściekłości,
bo wiedziała, że jestem mądrą osobą i nie robię nic złego. Dlatego z ojcem
kupili mi mieszkanie, a pewnego pięknego dnia
wręczyli mi klucze. Podczas uroczystego przekazania symbolu mojego
wejścia w dorosłość ich twarze wyrażały samozachwyt. Baardzo chcieli się mnie
już pozbyć.
- Córeczko, niech ci się wiedzie –
powiedział tata i gdybym go nie znała pomyślałabym, że jest wzruszony. A on po
prostu się cieszył, że nareszcie będzie miał święty spokój.
Chcąc nie chcąc musiałam zacząć się pakować
i oto jestem, w moim pokoju, który niedługo przestanie należeć do mnie w pełnym
wymiarze i próbuję ogarnąć wszechobecny chaos.
~~~
- Skończ.
– warknęłam do faceta, który właśnie próbował odpalić mojego papierosa. Szło mu
co najmniej nieporadnie i nie mogłam już dłużej patrzyć na to, jak trzęsą mu
się ręce. – Dam sobie radę sama, jestem dużą dziewczynką.
Przypaliłam
papierosa i pozwoliłam dymowi przeniknąć do płuc. Uwielbiałam tę formę relaksu.
Gość odszedł, to wiązało się ze sporym uczuciem ulgi, jaka mnie ogarnęła. Nie
był zbyt przyjemny.
Całkiem
przypadkiem znajdowałam się w domu jakiegoś kolegi, który był kolegą mojego
znajomego. Nie bardzo przejmowałam się tym, czy jestem tu mile widziana, w końcu
jak impreza to impreza. Wyszłam z domu z Mietkiem, który był moim ulubionym
kolegą do imprezowania, a skończyłam w tym oto miejscu z bandą zupełnie
nieznanych mi ludzi. Aktualnie stałam na tarasie z piątką innych imprezowiczów,
którzy stali w zbitej grupce i zawzięcie o czymś dyskutowali. Jedyną osobą,
którą widziałam kiedykolwiek wcześniej był wspomniany Mietek, który aktualnie i
tak nie zwracał na mnie uwagi, bo obściskiwał się na skórzanej kanapie z jakąś
rudą panienką. Nie żebym miała coś do rudych panienek, w końcu sama byłam
szczęśliwą posiadaczką takich włosów.
Ogarnęłam
wzrokiem pomieszczenie, które mogłam widzieć dzięki ogromnym przeszklonym
drzwiom prowadzącym na taras. W zasadzie cała ściana to były jedne wielkie
przeszklone drzwi. Fajny pomysł. Stwierdziłam, że w sumie właściciel tej
posesji musiał być nieźle ustawiony, bo jego chata była prawie tak samo fajna
jak moja.
-
Cześć – w zamyśleniu nie zauważyłam kolesia, który zaszedł mnie od tyłu.
Odwróciłam się gwałtownie i uśmiechnęłam się do nieznajomego.
- No
cześć.
-
Impreza się podoba? – zapytał i wyglądał tak, jakby naprawdę go to
interesowało.
- Hm,
no cóż. Mimo faktu, że prawie nikogo tu nie znam, jest całkiem znośnie.
- Poważnie? W takim razie z kim tu przyszłaś?
Cholera.
Był przystojny. Może nie w ten klasyczny sposób, żaden z niego był Adonis. Miał
w sobie coś takiego, co przyciągało mój wzrok, ale paradoksalnie było
niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Trochę czasu zeszło, zanim uświadomiłam
sobie jego cudowność. Kiedy tak się w końcu stało, zaparło mi dech. Stałam tam
i patrzyłam na niego, byłam pewna, że z rozdziawioną buzią. Ogarnij się,
Natalio, błagam.
- Hej?
Słyszysz mnie? – zainterweniował na widok moich maślanych oczu.
- Co?
A tak, przepraszam, zamyśliłam się. – próbowałam ratować sytuację uśmiechem. –
Jestem tu z tym tamtym na kanapie. – wskazałam nieporadnie na Mietka i musiało
to wyglądać co najmniej dziwnie, bo mój
rozmówca zaśmiał się serdecznie.
Ohhh,
jak on się śmiał. Najcudowniejsza muzyka dla moich uszu. Kolana mi zmiękły, a
resztka mojej wrodzonej elokwencji poszła chyba na spacer, bo nie mogłam
powiedzieć już nic więcej poza beznadziejnym:
- A
ty?
Po
tych dwóch haniebnych słowach, na siłę ratujących rozmowę, spłonęłam rumieńcem.
- Ja,
tak jakby jestem u siebie – uśmiechnął się znowu. Było w tym uśmiechu coś
takiego, co czyniło z niego w moich oczach najwspanialszego mężczyznę na ziemi.
Stój,
Natalio, ty nigdy nie zwracasz uwagi na mężczyzn w ten sposób. Mężczyzna jest
stworzony do majsterkowania, zaspakajania twoich potrzeb seksualnych i do
noszenia ciężkich przedmiotów. Samochód najlepiej prowadzą kobiety.
-
Poważnie? – na tyle było mnie stać. Nie wiedziałam, czy mam zachwycić się jego
domem, co uczyniłoby mnie mało obytą dziewuszkę z prowincji. Czy zignorować jego
słowa i zacząć rozmowę na inny temat? A może uciec niepostrzeżenie, a naszą
dotychczasową rozmowę uznać za niebyłą? – Bardzo ładny dom.
- Hm,
dziękuję. – zawstydzony opuścił wzrok. Było w nim coś, co kazało mi
przypuszczać, że jest rasowym podrywaczem. W tym jednak momencie wszystkie jego
wdzięki wyparowały, a nasza rozmowa zarówno z mojej jak i jego strony nie
prezentowała najwyższego poziomu. – Wybaczysz na chwilę? Muszę coś sprawdzić w
kuchni.
-
Spoko, nie ma problemu. – uśmiechnęłam się słabo.
Odszedł,
a ja strzeliłam przysłowiowego fejspalma. Mentalnie, bo wśród tylu ludzi było
mi wstyd robić z siebie większego debila. Dostatecznie zhańbiłam się rozmową z
właścicielem tego zacnego domu. Właśnie. Jak on w ogóle miał na imię?
Zrobiłam
parę kroków w stronę balustrady, by jak najbardziej oddalić się od ludzi
zgromadzonych na tarasie.
- Sprawdzić coś w kuchni… No na pewno. Genialna
wymówka… - wyszeptałam do siebie z dużą dozą ironii i ukryłam ręce w dłoniach.
– Natka, ogarnij się.
Zdecydowanym
krokiem opuściłam taras po to, by wlać w siebie spore ilości wódki. Zawołałam
Mietka, który zgodził się mi towarzyszyć i w pewnym momencie staliśmy się
centralnym punktem imprezy. Każdy chciał popatrzec, jak pijemy czystą bez
przepoju. Dla nas to standard, w naszych kręgach utarło się jakże prawdziwe
powiedzenie: „Razem z nami idź za ciosem, przepij wódkę komandosem”. Tym razem
komandosa nie było, bo wycofali go z produkcji, zresztą w takim domu
nieprzyzwoitym byłoby pić tego typu trunek. Pozostawała więc wódka i brak
przepoi, która dziwnym trafem wyszła wcześniej.
Wychylałam
właśnie kolejny kieliszek, tym razem za zdrowie Ani, kiedy w tłumie
nieznajomych głów dostrzegłam tę, która dzisiejszego wieczoru skutecznie
zaprzątała moje myśli. Stał tam jak gdyby nigdy nic i przyglądał się naszym
wyczynom. Pobłażliwy uśmieszek gościł na jego twarzy, skrzyżowane ramiona
opierały się o tors, a ja mogłam podziwiać pięknie rzeźbione ciało wyglądające
spod ubrania. O mały włos się nie
zakrztusiłam, udało mi się jednak zachować fason, choć po tylu kolejkach
przychodziło to z trudem. Nabrałam typowej pijackiej śmiałości, przeprosiłam na
chwilę towarzystwo i podeszłam prosto do niego.
-
Natalia jestem. – przedstawiłam się i wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
-
Łukasz. – uśmiechnął się i nie pytał o powody mojego dziwnego zachowania, bo
chyba spodobała mu się moja śmiałość. – Co cię tu sprowadza, o nadobna Natalio?
Wszedł
do gry i sprezentował mi cwaniacki uśmieszek, który pasował do niego o wiele
bardziej, niż nieporadne próby nawiązania znajomości.
-
Genialna impreza i świetne towarzystwo – odpowiedziałam, już pewna siebie;
czułam, jak procenty przemierzają mój krwioobieg i każą się zrelaksować.
- Oh,
doprawdy? To bardzo miło. Nie spytasz się jak ja się bawię? – denerwowała mnie
ta jego pyszałkowatość. Do tego stopnia, że miałam ochotę przygwoździć go do
ściany i zacząć całować.
-
Wyobraź sobie, że jest naprawdę miło. Czemuż miałabym cię pytać o twe
samopoczucie, skoro to ty powinieneś zabawiać swoich gości? – tak skarbie, ja
też potrafię być pyskata.
Łukasz.
A więc tak masz na imię? Podobało mi się. Doszłam do wniosku, że każdy
posiadacz tego imienia powinien być taki jak ty: intrygujący, inteligentny i
piekielnie seksowny.
- Masz
rację. – skapitulował, jednak nie na długo. – Czy pozwolisz, bym cię zabawił i
dasz porwać się na parkiet?
W
słowach tych było tyle podtekstów, że po prostu nie mogłam odmówić i chwilę
potem niesiona przez gęstniejacy tłum ludzi na prowizoryczny parkiet, zaczęłam
wić się przy tobie w zupełnie wyuzdany sposób. Nie
oponowałeś.
I'll drink what you leak
And I'll smoke what you sigh
Straight across the room with a look in your eye
Podśpiewywałam
sobie następnego dnia, kiedy wracałam spacerkiem do mojego nowego, bezosobowego
jeszcze mieszkania, a w mojej głowie wyświetlał się zacny pokaz slajdów z
obrazkami z wczorajszo-dzisiejszej imprezy. I było mi dobrze. I każde słowo tej
piosenki oddawało mój aktualny stan. Bo choć było to zupełnie głupie,
zrobiłabym wszystko z myślą o tobie. Bo byłeś moim lekarstwem.
~~~
Tak
naprawdę, w życiu nie potrzebowałam niczego więcej. Miałam pełną, kochającą się
rodzinę, miałam pieniądze, na zdrowie nie mogłam narzekać. Czegóż więcej można
pragnąć? Moim zdaniem miałam wszystko, o czym tylko mogłam zamarzyć. Może
dlatego ludzie postrzegali mnie właśnie przez pryzmat moich pieniędzy i sądzili,
że jestem zadufana w sobie. Bo czasem nie doceniałam tego, co mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz