8/19/2012

1. My medicine



- Boże. – jęknęłam i choc mówienie samemu do siebie mogło niektórym wydawać się dziwne, mi przydarzało się na każdym kroku.
Stałam pośrodku mojego pokoju, otoczona stertą ciuchów, kosmetyków, książek i wszystkich szpargałów, które udało mi się zgromadzić w moim pokoju w trakcie trwania mojego dwudziestojedno letniego życia. Pomieszczenie wyglądało gorzej niż po wybuchu bomby. Mogłam zamówić ekipę przeprowadzkową, która spakowałaby się za mnie bez słowa sprzeciwu, ale byłam uparta. Chciałam sama dopilnować wszystkiego.
- No to teraz babo się męcz. – rzuciłam w powietrze, wściekła na siebie.
- MAMOOOO! – wyszłam na korytarz i krzyknęłam tak głośno, by moje słowa pokonały klatkę schodową w naszym domu i dotarły do salonu, w którym jak przypuszczałam przebywała moja mama. – NIE DAJĘ SOBIE RADYY!
- Nie drzyj się tak, tylko zejdź tu do mnie jak coś chcesz – powiedziała cicho. Nie usłyszałam, tylko raczej zgadłam, jakie słowa zostały przez nią wypowiedziane. W końcu takie dialogi w naszym domu były na porządku dziennym. Może właśnie również dlatego podjęła za mnie tą decyzję?
Zeszłam na dół, mama jak podejrzewałam siedziała w salonie. Na szklanym stoliku stała biała filiżanka, w której znajdowała się kawa. Kornelia siedziała na kremowym skórzanym fotelu i czytała gazetę. Codzienny przegląd prasy w jej wykonaniu.
- Mamo, nie mogę sobie dać rady sama z tym wszystkim. – zaczęłam jęczeć, na co ona tylko spojrzała na mnie i nie poświęcając mi zbyt wiele uwagi odparła:
- I może mi jeszcze powiesz, że to moja wina, że przez te wszystkie lata nazbierałaś tyle dupereli?
- MAMO! – podniosłam głos – gdyby nie twoje chore pomysły, to bym się teraz nie musiała wyprowadzać!
- Chciałaś chyba powiedzieć, że gdyby nie twoje zachowanie, to nie musiałabyś się przeprowadzać. – uśmiechnęła się do mnie ciepło – Chodź tu do mnie, Natka.
Wykonałam polecenie, stanęłam za nią i pochyliłam się nad jej ramieniem, zawieszając swoje ręce na jej szyi.
- Przecież wiesz, że cię kocham, a to wszystko dla twojego dobra. I dla naszego zdrowia psychicznego. – pocałowała mnie w policzek i głosem niczym u generała nakazała: - A teraz do pokoju, marsz! Samo się nie spakuje!

Zupełnie nie wiem co ja sobie myślałam, kiedy urządzałam głośne imprezy w naszym domu. Był do tego stworzony, wśród domów moich znajomych największy i nieskromnie mówiąc najładniejszy. Rodziców nie było wtedy zazwyczaj w domu, wracali każdorazowo grubo po zakończonej imprezie i zastawali w nim względny porządek. Tak, względny to dobre słowo. Czasem brakowało jakiegoś wazonu, raz zleciała ramka na zdjęcia z ich ślubu, nie wspominając o potłuczonych szklankach. No przecież to nie moja wina!
Kolejnym czynnikiem, który wydaje mi się spowodował koniec mojej beztroski były moje powroty do domu. A raczej ich brak. Po imprezach zdarzało mi się nie wracać, spędzałam noce u znajomych, albo i nieznajomych, różnie bywało.
Mama w końcu się zbuntowała, powiedziała, że ona jest na to za stara i ma dość moich wybryków. Nie było w tym wściekłości, bo wiedziała, że jestem mądrą osobą i nie robię nic złego. Dlatego z ojcem kupili mi mieszkanie, a pewnego pięknego dnia  wręczyli mi klucze. Podczas uroczystego przekazania symbolu mojego wejścia w dorosłość ich twarze wyrażały samozachwyt. Baardzo chcieli się mnie już pozbyć.
- Córeczko, niech ci się wiedzie – powiedział tata i gdybym go nie znała pomyślałabym, że jest wzruszony. A on po prostu się cieszył, że nareszcie będzie miał święty spokój.
Chcąc nie chcąc musiałam zacząć się pakować i oto jestem, w moim pokoju, który niedługo przestanie należeć do mnie w pełnym wymiarze i próbuję ogarnąć wszechobecny chaos.

~~~

- Skończ. – warknęłam do faceta, który właśnie próbował odpalić mojego papierosa. Szło mu co najmniej nieporadnie i nie mogłam już dłużej patrzyć na to, jak trzęsą mu się ręce. – Dam sobie radę sama, jestem dużą dziewczynką.
Przypaliłam papierosa i pozwoliłam dymowi przeniknąć do płuc. Uwielbiałam tę formę relaksu. Gość odszedł, to wiązało się ze sporym uczuciem ulgi, jaka mnie ogarnęła. Nie był zbyt przyjemny.
Całkiem przypadkiem znajdowałam się w domu jakiegoś kolegi, który był kolegą mojego znajomego. Nie bardzo przejmowałam się tym, czy jestem tu mile widziana, w końcu jak impreza to impreza. Wyszłam z domu z Mietkiem, który był moim ulubionym kolegą do imprezowania, a skończyłam w tym oto miejscu z bandą zupełnie nieznanych mi ludzi. Aktualnie stałam na tarasie z piątką innych imprezowiczów, którzy stali w zbitej grupce i zawzięcie o czymś dyskutowali. Jedyną osobą, którą widziałam kiedykolwiek wcześniej był wspomniany Mietek, który aktualnie i tak nie zwracał na mnie uwagi, bo obściskiwał się na skórzanej kanapie z jakąś rudą panienką. Nie żebym miała coś do rudych panienek, w końcu sama byłam szczęśliwą posiadaczką takich włosów.
Ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie, które mogłam widzieć dzięki ogromnym przeszklonym drzwiom prowadzącym na taras. W zasadzie cała ściana to były jedne wielkie przeszklone drzwi. Fajny pomysł. Stwierdziłam, że w sumie właściciel tej posesji musiał być nieźle ustawiony, bo jego chata była prawie tak samo fajna jak moja.
- Cześć – w zamyśleniu nie zauważyłam kolesia, który zaszedł mnie od tyłu. Odwróciłam się gwałtownie i uśmiechnęłam się do nieznajomego.
- No cześć.
- Impreza się podoba? – zapytał i wyglądał tak, jakby naprawdę go to interesowało.
- Hm, no cóż. Mimo faktu, że prawie nikogo tu nie znam, jest całkiem znośnie.
-  Poważnie? W takim razie z kim tu przyszłaś?
Cholera. Był przystojny. Może nie w ten klasyczny sposób, żaden z niego był Adonis. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało mój wzrok, ale paradoksalnie było niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Trochę czasu zeszło, zanim uświadomiłam sobie jego cudowność. Kiedy tak się w końcu stało, zaparło mi dech. Stałam tam i patrzyłam na niego, byłam pewna, że z rozdziawioną buzią. Ogarnij się, Natalio, błagam.
- Hej? Słyszysz mnie? – zainterweniował na widok moich maślanych oczu.
- Co? A tak, przepraszam, zamyśliłam się. – próbowałam ratować sytuację uśmiechem. – Jestem tu z tym tamtym na kanapie. – wskazałam nieporadnie na Mietka i musiało to wyglądać  co najmniej dziwnie, bo mój rozmówca zaśmiał się serdecznie.
Ohhh, jak on się śmiał. Najcudowniejsza muzyka dla moich uszu. Kolana mi zmiękły, a resztka mojej wrodzonej elokwencji poszła chyba na spacer, bo nie mogłam powiedzieć już nic więcej poza beznadziejnym:
- A ty?
Po tych dwóch haniebnych słowach, na siłę ratujących rozmowę, spłonęłam rumieńcem.
- Ja, tak jakby jestem u siebie – uśmiechnął się znowu. Było w tym uśmiechu coś takiego, co czyniło z niego w moich oczach najwspanialszego mężczyznę na ziemi.
Stój, Natalio, ty nigdy nie zwracasz uwagi na mężczyzn w ten sposób. Mężczyzna jest stworzony do majsterkowania, zaspakajania twoich potrzeb seksualnych i do noszenia ciężkich przedmiotów. Samochód najlepiej prowadzą kobiety.
- Poważnie? – na tyle było mnie stać. Nie wiedziałam, czy mam zachwycić się jego domem, co uczyniłoby mnie mało obytą dziewuszkę z prowincji. Czy zignorować jego słowa i zacząć rozmowę na inny temat? A może uciec niepostrzeżenie, a naszą dotychczasową rozmowę uznać za niebyłą? – Bardzo ładny dom.
- Hm, dziękuję. – zawstydzony opuścił wzrok. Było w nim coś, co kazało mi przypuszczać, że jest rasowym podrywaczem. W tym jednak momencie wszystkie jego wdzięki wyparowały, a nasza rozmowa zarówno z mojej jak i jego strony nie prezentowała najwyższego poziomu. – Wybaczysz na chwilę? Muszę coś sprawdzić w kuchni.
- Spoko, nie ma problemu. – uśmiechnęłam się słabo.
Odszedł, a ja strzeliłam przysłowiowego fejspalma. Mentalnie, bo wśród tylu ludzi było mi wstyd robić z siebie większego debila. Dostatecznie zhańbiłam się rozmową z właścicielem tego zacnego domu. Właśnie. Jak on w ogóle miał na imię?
Zrobiłam parę kroków w stronę balustrady, by jak najbardziej oddalić się od ludzi zgromadzonych na tarasie.
-  Sprawdzić coś w kuchni… No na pewno. Genialna wymówka… - wyszeptałam do siebie z dużą dozą ironii i ukryłam ręce w dłoniach. – Natka, ogarnij się.
Zdecydowanym krokiem opuściłam taras po to, by wlać w siebie spore ilości wódki. Zawołałam Mietka, który zgodził się mi towarzyszyć i w pewnym momencie staliśmy się centralnym punktem imprezy. Każdy chciał popatrzec, jak pijemy czystą bez przepoju. Dla nas to standard, w naszych kręgach utarło się jakże prawdziwe powiedzenie: „Razem z nami idź za ciosem, przepij wódkę komandosem”. Tym razem komandosa nie było, bo wycofali go z produkcji, zresztą w takim domu nieprzyzwoitym byłoby pić tego typu trunek. Pozostawała więc wódka i brak przepoi, która dziwnym trafem wyszła wcześniej.
Wychylałam właśnie kolejny kieliszek, tym razem za zdrowie Ani, kiedy w tłumie nieznajomych głów dostrzegłam tę, która dzisiejszego wieczoru skutecznie zaprzątała moje myśli. Stał tam jak gdyby nigdy nic i przyglądał się naszym wyczynom. Pobłażliwy uśmieszek gościł na jego twarzy, skrzyżowane ramiona opierały się o tors, a ja mogłam podziwiać pięknie rzeźbione ciało wyglądające spod ubrania. O mały włos się  nie zakrztusiłam, udało mi się jednak zachować fason, choć po tylu kolejkach przychodziło to z trudem. Nabrałam typowej pijackiej śmiałości, przeprosiłam na chwilę towarzystwo i podeszłam prosto do niego.
- Natalia jestem. – przedstawiłam się i wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
- Łukasz. – uśmiechnął się i nie pytał o powody mojego dziwnego zachowania, bo chyba spodobała mu się moja śmiałość. – Co cię tu sprowadza, o nadobna Natalio?
Wszedł do gry i sprezentował mi cwaniacki uśmieszek, który pasował do niego o wiele bardziej, niż nieporadne próby nawiązania znajomości.
- Genialna impreza i świetne towarzystwo – odpowiedziałam, już pewna siebie; czułam, jak procenty przemierzają mój krwioobieg i każą się zrelaksować.
- Oh, doprawdy? To bardzo miło. Nie spytasz się jak ja się bawię? – denerwowała mnie ta jego pyszałkowatość. Do tego stopnia, że miałam ochotę przygwoździć go do ściany i zacząć całować.
- Wyobraź sobie, że jest naprawdę miło. Czemuż miałabym cię pytać o twe samopoczucie, skoro to ty powinieneś zabawiać swoich gości? – tak skarbie, ja też potrafię być pyskata.
Łukasz. A więc tak masz na imię? Podobało mi się. Doszłam do wniosku, że każdy posiadacz tego imienia powinien być taki jak ty: intrygujący, inteligentny i piekielnie seksowny.
- Masz rację. – skapitulował, jednak nie na długo. – Czy pozwolisz, bym cię zabawił i dasz porwać się na parkiet?
W słowach tych było tyle podtekstów, że po prostu nie mogłam odmówić i chwilę potem niesiona przez gęstniejacy tłum ludzi na prowizoryczny parkiet, zaczęłam wić się przy tobie w zupełnie wyuzdany sposób. Nie oponowałeś.

I'll drink what you leak
And I'll smoke what you sigh
Straight across the room with a look in your eye
Podśpiewywałam sobie następnego dnia, kiedy wracałam spacerkiem do mojego nowego, bezosobowego jeszcze mieszkania, a w mojej głowie wyświetlał się zacny pokaz slajdów z obrazkami z wczorajszo-dzisiejszej imprezy. I było mi dobrze. I każde słowo tej piosenki oddawało mój aktualny stan. Bo choć było to zupełnie głupie, zrobiłabym wszystko z myślą o tobie. Bo byłeś moim lekarstwem.
~~~
Tak naprawdę, w życiu nie potrzebowałam niczego więcej. Miałam pełną, kochającą się rodzinę, miałam pieniądze, na zdrowie nie mogłam narzekać. Czegóż więcej można pragnąć? Moim zdaniem miałam wszystko, o czym tylko mogłam zamarzyć. Może dlatego ludzie postrzegali mnie właśnie przez pryzmat moich pieniędzy i sądzili, że jestem zadufana w sobie. Bo czasem nie doceniałam tego, co mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz